10 września 2013

Nie ma to jak nie dodawać nowych postów od kwietnia a nadal mieć wyświetlenia ;o

Więc... tak, jesteśmy do bani z terminami. Nie było tutaj nic od około 5 miesięcy, ale blog nadal pozostał 'na fali' i ma wyświetlenia, co ciągle mnie zaskakuje ;o Tak, 5 miesięcy bez żadnego imaginu i bez trzeciej części Radioactive (który powoli, bo powoli, ale piszę! mogę zwalić wszystko na nową szkołę? ;c) Ale artystyczne dusze już tak mają, prawda?

Chciałam poprosić wszystkich, którzy maja konto na CHOMIKUJ.PL lub mają facebooka (och, tutaj się ujawnię, ale mnie to nie obchodzi- link z facebooka) o polubienie tego opowiadania, które zgłosiłam na konkurs literacki ;) link na chomika Tam jakoś można też polubić z konta google ale serio nie mam pojęcia jak, ja to tylko tam wstawiłam...
Uprzedzam, że sama nie wiem, jak to działa i nie chce mi się w to zagłębiać. Jak wiecie gdzie- klikajcie 'lubię to' czy coś takiego. Znaczy... jak się spodoba. ;)
Tam jakoś można też polubić z konta google ale serio nie mam pojęcia jak, ja to tylko tam wstawiłam...

Tak więc opowiadanie nosi wdzięczna nazwę Wieżowiec i o takim budynku jest... znaczy ma trochę głębszy temat niż sam wieżowiec, ale... Dobra, nie przeciągam już.

O! Powiem Wam jeszcze, że opowiadanie ma 1 212 wyrazów, 6 484 znaków bez spacji i 7 696 znaków ze spacją. 2 strony, 8 akapitów i 84 wiersze. Więc nie jest to jakieś wybitnie długie ;)

P.S. Nie chce mi się bawić w żadne formatowanie tekstu, bo jest 10 a ja o 5:30 muszę wstać, więc tylko to wstawiam za namową Julki i idę spać ;)

***

                Na dole wszyscy chodzili w jedną lub drugą stronę. Całe tłumy chodziły po chodnikach, zajmując się jedynie sobą. Na jezdni można było dostrzec przeróżne samochody, we wszystkich kolorach, obok których zwinnie przemykały taksówki i autobusy. Wszystko wyglądało jak w innej rzeczywistości, oblane złocistym blaskiem zachodzącego słońca…
                Jednak to nie była inna rzeczywistość. To nie była także bajka, film, nagranie czy reportaż. To był widok z dachu wysokiego wieżowca, jednego z wielu drapaczy chmur w tym mieście, oglądany przez nastoletnią dziewczynę. Jej długie włosy silny wiatr rozwiewał na wszystkie strony, gdy tak siedziała na krawędzi i po prostu patrzyła w dół. Co jakiś czas na ziemię spadała jedna łza, ale nie mogła dostrzec czy ktokolwiek się tą pojedynczą słoną kroplą zainteresował. Przypuszczała jednak, że nie, ponieważ jeszcze nikt się nie spojrzał w górę, na szczyt wielkiego, szklanego budynku, obok którego przechodzili.
                Dziewczynie nie przeszkadzało nic. Ani jej włosy rozszarpywane na wszystkie strony i co chwila dostające się do jej ust. Ani mocny wiatr, który kilka razy już ją prawie wytrącił z równowagi, chociaż siedziała i przytrzymywała się rękoma barierki za sobą. Ani przenikliwe zimno, które czuła na takiej wysokości. Ani większa wilgotność powietrza, co wcale nie jest przyjemne. A już z pewnością nie to, że w każdej chwili mogła spaść. Wcale jej to nie przeszkadzało. Nawet by się z tego powodu ucieszyła. Nie była tylko pewna, czy chce zginąć ubrana w wielką szarą bluzę, wiszącą na jej drobnym ciele, czarnych poprzecieranych dżinsach- które pierwotnie były rurkami, jednak teraz były na nią o wiele za duże- oraz w wyniszczonych trampkach, które miała już od trzech lat i były przynajmniej pięćdziesiąt razy szyte, klejone lub dostawały dodatkową warstwę materiału, ale z którymi nie potrafiła i nie chciała się rozstawać. Jednak, pomyślała, nawet jeśli nie umarłaby modnie ubrana, to przynajmniej w rzeczach, w których dobrze by się czuła, gdyby jej dusza jednak nie mogła tak po prostu się rozpłynąć.
                Dziewczyna patrzyła raz w dół, raz w górę i zastanawiała się, który kierunek wybrać. Czy szare życie pośród tłumów ludzi stale się gdzieś spieszących, czy błękit nieba, zachęcający puszystymi chmurami, w których można by utonąć i zostać w tym puchu na zawsze. Każdy powiedziałby, że życie, bo śmierć ich przeraża. Wolą wciąż biec w nieznanym kierunku, nie widząc końca tej wędrówki, ani nie znając jej celu. Przywykli do mijania takich samych jak oni ludzi i wciąż tych samych szklanych budynków, w których pracowało więcej szarego społeczeństwa. A jednak ona nie bała się tego nieprzemierzonego błękitu. Wydawał się jej być kojący, a przejście do niego było kolejną wędrówką, z tym wyjątkiem, że wiodła w inne miejsce. A żeby tam pójść, musiała jedynie na chwilę wrócić na dół i pozbyć się tego ciała, a wtedy pofrunąć w górę, do chmur.
                Od kilku tygodni to było jej ulubione miejsce. Uwielbiała tu siedzieć i codziennie spędzała kilka godzin na siedzeniu i rozmyślaniu nad wyborem. Znalazła to miejsce przypadkiem. Przyszła raz do pracy jej ojca i zamiast grzecznie siedzieć i czekać aż skończy spotkanie, zwiedzała budynek. Biegała po wszystkich schodach, jeździła windą w górę i w dół i przechodziła każdym korytarzem po kilka razy. Kiedy była na ostatnim piętrze zdziwił ją widok schodów prowadzących na górę i duże szare drzwi na ich końcu. Poszła tam i chwyciła za klamkę, myśląc, co może się znajdować po drugiej stronie. O dziwo, nie było tam zamka i mogła swobodnie wejść do tego pomieszczenia. Zdziwiła się, gdy dmuchnął w nią silny wiatr, przez co zamknęła oczy. Przeszła krok do przodu, zamknęła za sobą drzwi i powoli otworzyła oczy. Ukazał się jej widok jak z marzeń. Widziała cały Nowy Jork z lotu ptaka, wszystkie wieżowce i mniejsze budynki. Spodziewała się kolejnego pomieszczenia w kształcie kwadratu, a znalazła ogrodzony barierkami pusty plac na całej powierzchni dachu budynku. Zrobiła kolejny krok do przodu, po nim następny, i metodycznie szła do krawędzi, wpatrzona w linię horyzontu. Obejrzała się w prawo i w lewo, by zobaczyć jeszcze więcej budynków, a następnie do tyłu, gdzie rozpościerał się Central Park. Prostokąt zieleni otoczony wysokimi szklanymi wieżowcami z tej perspektywy wyglądał komicznie, jednak chodząc po ścieżkach wśród drzew, można było w końcu oddychać świeżym powietrzem i wyciszyć się. W końcu podeszła do barierki, oparła o nią ręce i spojrzała przed siebie po raz kolejny. Wdychała zimne powietrze, przenikał ją chłód wiatru, ale nie martwiła się o to przez widok, jaki się przed nią rozpościerał. W tamtej chwili wiedziała: to jest jej Utopia.
                Piękną chwilę przerwał głośny dźwięk jej komórki. Szybko wyjęła ją z torebki, aby zobaczyć, kto dzwoni. Po ujrzeniu napisu ‘Tata <3’, nacisnęła zieloną słuchawkę i podniosła telefon do ucha. Usłyszała serię pytań ‘Wyszedłem ze spotkania, powiedziano mi, że na mnie czekasz, a ciebie tam nie było. Gdzie jesteś? Poszłaś już? Co tak szumi?’, na które odpowiedziała szybko ‘Wyszłam na śniadanie, jestem przed budynkiem, za chwilę będę’ i rozłączyła się. Ostatni raz spojrzała dookoła na budynki i park, a następnie biegiem ruszyła do drzwi. Otworzyła je, zamknęła za sobą i zaczęła biec po schodach i korytarzach, aż trafiła do windy. Po tym dniu do wieżowca, w którym pracuje jej tata, przychodziła nie tylko przynieść mu śniadanie lub lunch albo załatwić jakąś sprawę, ale także posiedzieć w swojej Utopii.
Nikt inny tam nie przychodził, więc miała spokój i ciszę, których tak bardzo potrzebowała. Ucieczka od szarej codzienności i normalności. Chwila oderwania się od wszystkich problemów. Godziny przyjemności i rozmyślań. A myślała o wszystkim. O szkole, kolegach, jej rodzicach i o śmierci, w dodatku swojej własnej. Nie wiedziała, kiedy dokładnie te myśli się zaczęły, jednak dla niej nie miało to znaczenia. Były tam i wcale jej nie przeszkadzały.
Spojrzała kolejny raz w dół. Tłum się przerzedził, jednak nadal było tam dużo ludzi i jeszcze więcej samochodów. Zdecydowała się. Wybrała bezkresny błękit zamiast odcieni szarości. Nie chciała ich już. Nie chciała widzieć wszystkiego w odcieniach pomiędzy czarnym i białym. Miała tego dość, nie zniosłaby kolejnej godziny, kolejnego dnia, tygodnia, miesiąca czy roku w tym brudnym świecie. Już od długiego czasu była coraz bardziej tym zmęczona, jednak tego nie zauważała. Nie jadła szarego jedzenia, nie kupowała szarych ciuchów, nie chodziła po szarych ulicach, nie rozmawiała z szarymi ludźmi. Po prostu leżała i myślała. Z przymusu chodziła do szkoły, w której spędzała kilka godzin i wracała do domu tylko po to, by po kilkunastu minutach wyjść z powrotem, uciec do Utopii. Tam mogłaby zostać na wieczność, jednak nie mogła, dopóki żyła na szarym świecie. Latając w bezkresnym błękicie, będzie tutaj siedzieć całymi dniami, miesiącami a nawet latami. Tak długo jak będzie chciała. I będzie spoglądać w dół na taki sam tłum szarych ludzi, jak w tym momencie. I na rzędy szarych wieżowców, które próbowały upodobnić się do nieba, odbijając jego błękit. I na prostokąt nieba, któremu udało się tutaj przetrwać. Na zielony Central Park, nadal istniejący i pozwalający szarym ludziom na pobyt w raju, choć przez krótką chwilę. Ona będzie tam na całą wieczność, już nie na moment. I byłą z tego zadowolona jak z niczego innego.

Wstała powoli ze swojego miejsca i spojrzała w dół. Przeprosiła w myślach każdego, kogo może przypadkowo zranić podczas wędrówki do nieba. Musiała spaść, by wzlecieć na wymarzoną wysokość. Rozłożyła ręce na boki i zrobiła krok w przód. Poczuła się wolna i lekka jak piórko. Teraz będzie mogła przebywać w swojej Utopii ile tylko zechce. I bardzo się z tego powodu cieszyła.



Dziękuję, dobranoc.<3
P.P.S. Liczę na jakieś komentarze i polubienia na chomiku, bo fajnie by było coś wygrać... I tak, wiem, szybko się z tym konkursem obudziłam ale najpierw sama o nim nie wiedziałam, a później mama się nie chciała zgodzić... ;c

21 kwietnia 2013

What goes around, comes around


Dobra, cztery rzeczy:

1. Wracam na bloga, yay!

2. Tak, wiem, że niektóre piosenki kończą się zbyt wcześnie, a niektóre nie zdążą dociągnąć się nawet do połowy, więc można:

a)     totalnie olać podkład muzyczny,

b)     wybrać jedną piosenkę i przy niej czytać,

c)      doczekiwać do końca każdej piosenki patrząc się w ścianę i zawzięcie wciskać replay w pierwszym utworze,

d)     wyklinać mnie pod nosem i robić to zgodnie z moimi zaleceniami.

3. Czy ktoś to czyta? Bo, kurde, nie wiem, czy jest sens cokolwiek publikować.

4. Wiem, że zepsułam koniec, przepraszam. Wczoraj miałam doła, jak pisałam, dzisiaj jestem trzy metry nad niebem. Przepraszam.







Typ: fanfiction, drama
Ship: Zouis, Larry, Zarry
Warnings: self harming, suicide, homosexual relationships


Potrzebuję trochę snu


Zimny metal kontaktujący ze skórą.
Chwilowy ból.
Czerwona substancja.
Podłużne rany.


~*~

   Uśmiechnąłem się do reszty zespołu i obcierając swoją spoconą twarz ręcznikiem, powiedziałem:
- Dzięki, chłopaki. Zajebisty koncert. Wreszcie czuję, że dajemy z siebie wszystko.
Harry poklepał mnie po plecach, odwzajemniając mój wyraz twarzy.
- Tak. Wracamy na szczyt, inni nam nie grożą. – zerknął na Liama, z nadzieją, że tamten dorzuci coś od siebie. To Payne, jako nasz „tatusiek”, zawsze chwalił i motywował albo zganiał nas po występie.
- Racja. Było super. Co wy na to, uczcimy to? – odpowiedział, na co Zayn, mimo zmęczenia, wydał z siebie okrzyk radości.
- Jasne, musimy! Wszyscy w to wchodzą? To co, idziemy się odświeżyć i za pół godziny na dole? – rozentuzjazmowany Malik patrzył nam po kolei w oczy. Na mojej twarzy zatrzymał się dłużej, co sprawiło, że spuściłem wzrok i, dokładnie lustrując czubki moich butów, szeptem odrzekłem:
- Sorry, chyba potrzebuję trochę snu. Może jutro?
- Okej, tylko nie bądź zły i nie narzekaj, jak dzisiaj wyrwiemy parę fanek – Styles puścił do mnie oczko.
   Zanim odwróciłem się, by wejść do pokoju, spojrzałem ostatni raz na Zayna. Uporczywie wpatrywał się w moją lewą rękę, więc odruchowo poprawiłem sweter okalający to miejsce, a potem pchnąłem drzwi i wreszcie znalazłem się sam, jak ciągle w ostatnim czasie.

Czasami wolę być zupełnie sam
Niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
Czasami wolę to niż czułość waszych obcych rąk

      Oparłem się plecami o drzwi, zasłaniając twarz dłońmi i osunąłem się na podłogę, cicho płacząc. Chyba miałem dość. I chyba nikogo to nie obchodziło.

~*~


Wszyscy mówią, że upadam zbyt nisko.
Po prostu muszę odpuścić.

  
   Gdy po wielu godzinach płaczu siedziałem dalej w tym samym miejscu, wypalony i bez emocji, wiedziałem, że powinienem coś zrobić ze sobą. Ogarnąć się. Iść i dołączyć do chłopaków, spróbować żyć normalnie. Wiedziałem też, że zrobię coś zupełnie przeciwnego. Patrząc na białą ścianę hotelowego apartamentu, delikatnie przejechałem ręką po granicy kieszeni. Powoli wsunąłem jednego palca do środka i uspokoiłem się, kiedy poczułem zimny, gładki metal.
   Tego mi było trzeba.
   Gdyby ktoś spojrzał na moje życie z boku, mógłby stwierdzić, że jestem cholernym farciarzem, i zacząć mi zazdrościć.
   Byłem sławnym, bogatym, przystojnym, zabawnym dwudziestojednolatkiem, dopiero co zaczynałem żyć. Miałem rodzinę, przyjaciół, oddanych fanów; piękną, mądrą dziewczynę… Wszystko. Ten sam obserwator na widok mojego ogromnego uśmiechu i żartów sypiących się jak z rękawa byłby pewien, że jestem jedną z najszczęśliwszych osób na świecie.
   Kłamstwo.
   Jedno, cholerne, wielkie kłamstwo, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością.
   Może i miałem wszystko, za co inni, normalni ludzie oddaliby własne ręce, nogi. Może miałem talent, urodę, pieniądze, bliskich wokół mnie. Niewykluczone, że naprawdę to posiadałem.
   Po prostu za nic nie mogłem tego dostrzec.
   Wszyscy widzieli tylko tę część mnie, którą chciałem im zaprezentować. Albo tylko tę, której się nie bałem ani nie wstydziłem. I choć wiele razy miałem ochotę wykrzyczeć, co tak naprawdę się ze mną dzieje, co siedzi w moim umyśle… Zawsze coś mnie powstrzymywało. Zostawiałem każde przemyślenie i odczucie w głębi siebie. Nie pokazywałem, jak się czuję, jak bardzo mnie boli.
   A czułem się okropnie.
   Czułem się jak roztrzaskany na kawałki.
   Jak rozsypany po kątach.
   Jak perfekcyjna porcelana, którą ktoś zbił, i która już nigdy nie miała być taka jak przedtem.
   Po prostu malutkie fragmenty Louisa, które miały pozostać niezauważone przez nikogo.
   Odszczepieńce, obcy.
   Coś, co zupełnie nie pasowało do jego osoby i wizerunku scenicznego. Coś, czego nawet przyjaciele by nie zrozumieli, rodzina zostawiłaby w potrzebie, a dziewczyna porzuciła, zajęta sobą. I może to by nawet wyszło na dobre.
   Ale sądziłem, że mam się o tym nigdy nie przekonać.
   Trwając w samotności, już pięć lat temu znalazłem sobie przyjaciółkę, której nikt oprócz mnie nie dostrzegał. Z którą nie mogłem rozmawiać, aczkolwiek potrafiła mi pomóc jak nikt inny, uratować mnie. Przyjaciółkę, którą zostawiłem na pastwę losu, na parę długich, ciemnych dla niej lat, gdy była samotna i nikomu niepotrzebna. A mimo wszystko się ode mnie nie odwróciła. Mimo wszystko była ze mną. Czekała tylko na moment, kiedy znowu nie dam sobie bez niej rady. Patrzyła wtedy na mnie swoimi wyimaginowanymi przeze mnie oczami, jakby z triumfem, a ja zgniatałem ją gniewnie w dłoni, bardziej przyciskając do skóry.
   Mała, chłodna, metalowa przyjaciółka, o której nikt nie miał się dowiedzieć.
   Moja pomoc.
   Moja kochanka.

~*~

   Tamtej nocy moje demony powróciły. Niewiadomo czemu, ale ze zdwojoną siłą. Poszedłem do łazienki i patrząc w lustro myślałem tylko o tym, że nienawidzę tego odbicia.
   Człowiek z lustra był tylko kłamcą. Obrzydliwym, okropnym kłamcą, okłamującym swoich bliskich i samego siebie. Ale w tamtym momencie wydawało mi się, że był jakiś niewyraźny, rozmazany. Może to przez łzy potokami spływające z moich policzków? Łzy, które skapywały razem z krwią do umywalki. Ciężko oddychając, wykonywałem coraz głębsze cięcia na swoim nadgarstku.
   Pomogło, dopóki ponownie nie spojrzałem w lustro i nie zobaczyłem obrzydliwego, parszywego kłamcy, grubego i brzydkiego. Ugryzłem się w język, żeby nie krzyknąć, a potem odciągnąłem prawą, zdrową pięść do tyłu, gotowy do ciosu i przymierzyłem się, by zniszczyć lustrzanego Louisa.
   Nie dałem rady.
   Jak mogłem zniszczyć coś, co było tylko i wyłącznie w moim umyśle?
   Lustrzany Louis uśmiechnął się szyderczo. Wiedział, że przegrałem i że zostanie ze mną na zawsze, czy tego chcę, czy nie.

Mirror, will I ever be happy of that what I see?

~*~

Czy znienawidzą mnie
Za moje decyzje?

   Obudziłem się z krzykiem, przerażony swoim snem. Trafiłem z jednego koszmaru w jeszcze większy, realny. Musiałem zasnąć na podłodze, ponieważ byłem bardzo obolały. Z zaskoczeniem zaobserwowałem, że leżę w miękkiej pościeli na łóżku, a lewą rękę mam delikatnie, aczkolwiek szczelnie oraz porządnie obwiązaną bandażem. Oparłem szybko głowę na poduszce z rezygnacją i położyłem płasko prawą dłoń na czole, jakby sprawdzając, czy to nie omamy. Wziąłem parę głębokich wdechów i zacisnąłem zęby, by nie zacząć płakać. Gdy je otworzyłem, on tam był. Stał nade mną i przypatrywał mi się z troską.

W głębi duszy wiedziałem, że on był odpowiedzią na moje modlitwy.

   Nie miałem pojęcia, jak Zayn się tu dostał ani skąd wiedział, że potrzebuję pomocy. Był i tylko to się teraz liczyło. Zarumieniłem się i spuściłem wzrok, ale on tylko patrzył. Wydawało mi się, że przenika przez moją duszę, widzi wszystko, co ukrywałem. Że jego wzrok omija bandaże, ubrania, za to dostrzega wszystkie miejsca, w których sam się zraniłem. Próbowałem coś powiedzieć, ale moje gardło zostało zalane łzami. Zayn tylko pogłaskał mnie po ręce i wyszedł, nie pozwalając raniącym mnie zdaniom opuścić moich ust.

Moje słowa zostały stłumione. Żałuję, że nie mogłem nic powiedzieć.

~*~

   Wstałem, by się ubrać i dostrzegłem kupkę ubrań, wyprasowanych i świeżych, gotowych na to, by je ktoś założył. Moja dusza się uśmiechnęła, a sam byłem w stanie tylko złapać się za miejsce, gdzie pod skórą bije serce.
   Z wrażenia usiadłem na kanapie i zapatrzyłem w błękitne niebo za oknem. Zacząłem myśleć o wszystkim, całym swoim życiu. O tym, że tak naprawdę tkwię z dziewczyną w związku bez miłości. Tkwię w kontrakcie wiążącym mnie z czterema osobami, które stają się coraz bardziej obce dla mnie. Kocham kogoś, kogo nie powinienem kochać. Jestem w miejscu, gdzie nie powinienem być. Tkwię w życiu, które jest całkowicie pozbawione sensu.
   Chociaż… czy na pewno?
   Przytknąłem nos do ubrań, które przesiąknięte były zapachem Zayna. Upajał mnie. Czułem się po nim jak po alkoholu albo narkotyku. Ale czy to wystarczające, bym naprawdę został na tym świecie?

Nie potrzebuję powodu, by umrzeć. Potrzebuję powodu, by żyć.

~*~

Zdjęcia idealnych wspomnień, rozrzucone po całej podłodze.
Sięgam po telefon, bo nie mogę z tym dłużej walczyć.

   Nie chciałem, żeby mnie teraz zostawił. Żeby wiedząc, co się stało, co robiłem, tak po prostu mnie opuścił. Nie zniósłbym tego, bo pojąłem, że tak naprawdę go kocham. Zadzwoniłem do Eleonor ubierając się. Powiedziałem jej całą prawdę; a przynajmniej to, że już nic do niej nie czuję. Myślałem, że poprosi, żebym został, urządzi histerię. Ale ona tylko rzuciła:
- I tak byłam z tobą tylko dla rozgłosu. Cześć.
   Nie kochałem jej, prawda. Ale i tak jej słowa mnie złamały. Czułem się mały, samotny. Jak mój pluszowy miś.
   Wyszedłem z apartamentu i zapukałem w drzwi obok. Chwilkę zajęło, nim Zayn podszedł i mi je otworzył. Spojrzałem prosto w jego brązowe tęczówki znajdujące się mniej więcej na równej wysokości z moimi. Moje chude ręce błyskawicznie wystrzeliły do przodu i objąłem Zayna, wtulając się w niego całym sobą i jednocześnie popychając go do środka, a nogą zamykając drzwi.
   Nie chciałem, żeby ktokolwiek nas widział, nawet któryś z członków zespołu. Stanęliśmy na środku przedpokoju, a ja po prostu go obejmowałem i chciałem, by ta chwila trwała wiecznie. Nic więcej nie było mi potrzebne. Chyba po prostu musiałem mieć pewność, że ktoś mnie chce i właśnie ją uzyskałem.

Nie mogę się teraz zatrzymać; w końcu wiem, kim jestem.
Teraz jestem Twój, nie boję się, a Ty jesteś mój.
Niech mówią, co chcą, Twoją miłość zabiorę do grobu.
Moje życie zaczyna się t e r a z.

   Gdy wreszcie miałem dość łkania mu w ramię, zdobyłem się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. Widziałem w nich to, co zawsze miałem nadzieję zobaczyć. Widziałem, że mnie kocha.
- Kochasz mnie. – kiedy zrozumiałem, że wypowiedziałem swoje myśli na głos, zaczerwieniłem się.
- A ty mnie. – stałem się jeszcze bardziej bordowy, choć było to oczywiste. W tamtym momencie wszystko było takie proste i oczywiste, i karciłem się w myślach, że wcześniej tego nie dostrzegałem. 
   Zayn uśmiechnął się.
- Jesteś małym, głupim Lou. I choć najstarszym, to tak naprawdę najbardziej dziecinnym i niewinnym. Część mnie chciałaby, być pozostał taki na zawsze. A część mnie cię pragnie.
   Popchnął mnie na stojącą w pobliżu sofę i położył się obok mnie, a potem wziął moją rękę, z której odwiązał bandaż, i zaczął składać na niej tysiące pocałunków. Potem poprosił, bym opowiedział, dlaczego to robiłem. Nie miał pretensji; słuchał, a tego potrzebowałem od wielu miesięcy.
   W trakcie swojej opowieści, skupiony na swoim monotonnym głosie, pierwszy raz dostrzegłem jego niesamowitą barwę. Przerwałem nagle i poprosiłem Zayna o lustro, które natychmiast wyciągnął z kieszeni spodni, co skwitowałem uśmiechem.
   Kochałem tego lalusia.
   Przypatrzyłem się swoim oczom. Pierwszy raz było tam lustrzanego Louisa. Byłem ja, żywy i cały. I to mi się cholernie podobało.
   Oparłem się na łokciu na poduszce i kontynuowałem monolog.
   Żaden z nas nie usłyszał, jak drzwi do pokoju otwierają się i wchodzi Harry, stoi przez chwilę, przypatrując się nam z uwagą, z ogromnym bólem i cierpieniem zawartym w spojrzeniu, a potem wychodzi, zaciskając usta w wąską kreskę.
   Nie obchodziło nas nic oprócz siebie nawzajem.
   Wreszcie dostaliśmy to, czego potrzebowaliśmy i skrycie pragnęliśmy od tak dawna.
   Zasypiając u jego boku, nie czułem się skrępowany ani przestraszony wizją kolejnego koszmaru. Wiedziałem, że z nim mi to nie grozi. Zamknąłem oczy i wtuliłem się w jego tors, gdzie szybko zmorzył mnie pierwszy spokojny sen od dawna.

~*~ 4 tygodnie później ~*~


   Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno. Zayna już przy mnie nie było. Uśmiechnąłem się na wspomnienie ostatnich nocy, w trakcie których miałem okazję spędzać z nim czas i wreszcie zasypiać spokojnie, jak człowiek, a nie jak wrak. Wstałem z łóżka i zacząłem szukać Malika w mieszkaniu, ale nigdzie go nie było. Pomyślałem, że pewnie poszedł kupić coś do jedzenia. Wziąłem komórkę i wybrałem jego numer, ciesząc się na samą myśl, że zaraz usłyszę jego głos i nabiorę ochoty, by przeżyć dzisiejszy dzień. Na początku nie dobierał, co wzbudziło moje podejrzenia i wywołało lęk. Nigdy nie wychodził bez napisania kartki, a nawet jeśli, to natychmiast odbierał telefon, gdy dzwoniłem.
   Kręciłem się w kółko po sypialni zastanawiając się, czy nie zacząć dzwonić do innych członków z zespołu, ale domyśliłem się, że wywołałoby to skojarzenia i naprowadziło na nasz związek. Siadłem i próbowałem zebrać myśli, starałem się wcielić w jego postać. Moje nerwowe zachowanie zostało przerwane przez zgrzytanie klucza w zamku, pchnięcie drzwi i ciche, ostatnie zdanie rozmowy telefonicznej:
- Kurwa mać, Haz, nienawidzę cię! Kij ci w ten niewyparzony ryj! – wychylając się na łóżku zobaczyłem, jak ze złością wciska klawisz kończący połączenie. Stanął jak wryty, gdy zobaczył, że nie śpię i z uwagą przypatruję się każdemu jego ruchowi. Schował za plecy coś, co trzymał w ręku i z miną niewiniątka ruszył do kuchni, całując mnie po drodze w usta, krótko i bez jakiegoś szczególnego zapamiętania.
- Wcześnie wstałeś, kochanie.
- Na tyle wcześnie, by usłyszeć ciekawą rozmowę i zdążyć się zaniepokoić na śmierć. – rzuciłem z sarkazmem, odsuwając się na tyle, by nie dopuścić do objęcia mnie przez Zayna. – Mogę wiedzieć, co to miało być? – wskazałem z odrazą na telefon schowany w kieszeni chłopaka, jakby to on zawinił. Czułem, że to ta rozmowa była powodem jego zniknięcia i braku kontaktu z nim.
- Ergh… - zająknął się. -  To nic takiego, naprawdę. – jeszcze mocniej starał się ukryć coś za plecami.
   Udając udobruchanego, uśmiechnąłem się i niby na zgodę podszedłem, by go objąć. Rozpromienił się sądząc, że skończyliśmy temat, i trochę rozluźnił, więc ja, symulując objęcie, momentalnie wyrwałem mu tajemniczy przedmiot. Odwróciłem się na pięcie i szybko zniknąłem za drzwiami łazienki, czując, że jeszcze chwila, a Malik by mnie dogonił i z powrotem wydarł swoją własność. Zamknąłem drzwi od środka i usiadłem na toalecie, przyglądając się wreszcie cennej rzeczy, która okazała się… zwykłą gazetą. The Times, niczym nie różniąca się od innych dniówek tego typu. Na okładce nie było żadnego zachęcającego tytułu, nic, co mogłoby powodować takie zdenerwowanie Zayna. Postanowiłem jednak przejrzeć ją dokładnie, aby upewnić się, że nie o to chodziło i móc wypytać go o prawdziwe powody. Kartkowałem coraz szybciej, już prawie drąc papierowe strony, a z niewiadomych przyczyn łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu. Już myślałem, że mnie zdradzał, że cała wyjątkowość ostatnich tygodni była jednym, wielkim gównem, jak większość związków. W końcu był przystojny i sławny. Mógł mieć kogo zechciał, a chciał mnie, słabego, marnego Louisa. To było zbyt piękne…
   I nagle znalazłem. Na 58 stronie, na samym środku u góry widniał napis: „GEJOWSKI ROMANS W ONE DIRECTION”, w którym każda litera drażniła moje oczy jak zbyt jasny neon. Pod spodem widniało zdjęcie moje i Zayna z pierwszego spotkania. Zupełnie nie wiedziałem, skąd się tam znalazło, i pomyślałbym, że to fotomontaż, gdyby nie to, że naprawdę leżeliśmy w tym miejscu w takich pozycjach.
   Na fotografii on całował mnie po ręce, a ja głaskałem go po włosach.
   Przetarłem oczy ze zdziwienia.
   Nie były to kłamstwa.
   Wszystko się z d a r z y ł o.
   Zacząłem czytać artykuł, a Zayn dobijał się do drzwi, choć sądziłem, że po odgłosach domyślił się, że już wiem. Treść z długiego na dwie strony tekstu mówiła prosto i wyraźnie „Louis jest gejem”. L o u i s. Nie Zayn, nie obaj. Rzeczywiście, na zdjęciu twarz mulata była rozmazana i słabo widoczna, więc można było go równie dobrze wziąć za kogoś innego. Redaktorzy zasugerowali, że to Zayn Jaavad Malik, ale opinie kolegów z zespołu (tak, zdążyli zapytać o zdanie Nialla, Liama i Harry’ego!) wyraźnie wykluczały rzekomy pociąg Zayna do tej samej płci. Co do Louisa – milczeli. Tylko Haz niewyraźnie coś napomknął, że z niewiadomych przyczyn zerwał z El. Na szczęście, ona nie zdążyła wtrącić swoich paru groszy do sprawy.
   Ochlapałem twarz zimną wodą z kranu i wyszedłem, pchając Zayna w pierś i rzucając świstek na podłogę.
- Skąd oni, cholera, to wiedzą?! – krzyknąłem, nie mogąc opanować emocji.
- No właśnie… - nie dokończył, bo w moim umyśle już zaczęła tworzyć się wizja.
- Haz… Harry… Harry Styles! Harry Styles, kurwa! – nie myśląc o tym, że jestem w piżamie, narzuciłem bluzę, jakiekolwiek buty i zostawiłem oszołomionego Zayna nim zdążył zareagować. Wybiegłem, trzaskając drzwiami i kierując się prosto do mieszkania Hazz’a.

Mogą próbować mnie zniszczyć, nie zabiorą Ciebie z moich myśli.
Pod każdą blizną kryje się przegrana przeze mnie bitwa.


~*~



      Dobijałem się niespokojnie do domu Styles’a, a gdy tylko Harry otworzył, zacząłem wrzeszczeć. Zupełnie mnie zdziwiło, że bez żadnego wyrazu na twarzy zatrzasnął mi z powrotem drzwi przed nosem. Przez szparę powiedział:
- Jak ochłoniesz – zadzwoń dwa razy dzwonkiem. – a po krokach wywnioskowałem, że odszedł w głąb hallu.
- Zniszczyłeś mi, kurwa, życie! – wrzasnąłem, bijąc pięścią we framugę. Opadłem z sił. Znowu zacząłem się staczać. Usiadłem na betonowych schodkach, głęboko dysząc. Dusiłem się. Znów wdychałem opary samotności, kłamstwa i zniszczenia.
   Minęło trochę czasu, a ja nie zmieniałem swojego położenia, więc Harry sam otworzył i wziął mnie pod ramię, prowadząc do środka, a ja byłem zbyt słaby, by chociaż go uderzyć. Dałem się zaprowadzić do kanapy, a tam usiadłem, oklapłem niczym zwiędnięty kwiat. Z oczami wypełnionymi bólem spojrzałem prosto w zielone tęczówki Harry’ego, znajdujące się bardzo blisko moich. Kucał przede mną i opierał łokcie na moich nogach. Niespodziewanie uśmiechnął się i przytknął swoją ciepłą dłoń do mojego policzka.
- Louis. Wiesz, że jesteś śliczny?
   Spojrzałem na niego zaskoczony. Mówił to szczerze, a każde słowo było przepełnione miłością.
Gdy nie zareagowałem, kontynuował, dotykając tym razem mojej lewej ręki:
- Louis, naprawdę myślałeś, że nikt nie wie? – znowu nie doczekał się reakcji. – Ja wiedziałem. I chciałem pomóc, ale nie wiedziałem jak… I byłem pewien, że nie tego chcesz… Że chcesz miłości. – delikatnie przygryzł dolną wargę, wywołując u mnie dziwne uczucie, jakbym miał gorączkę i pękała mi głowa. – I ja chciałem ci ją dać, naprawdę. Ale Zayn mnie ubiegł. Wtedy, gdy byliście razem… Chciałem ci to właśnie powiedzieć i zrozumiałem, że się spóźniłem. Przepraszam za to zdjęcie. Po prostu cię kocham. – objął moją twarz obiema dłońmi i wpił się w moje usta, wprowadzając mnie w stan podobny do mojej żyletki; na chwilę zapomniałem o Bożym świecie. Oddałem pocałunek z ogromną namiętnością. Ale po chwili dotarło do mnie, co zrobił. Zrujnował na nowo moje już prawie idealne życie. Odepchnąłem go i wyszeptałem:
- Nienawidzę cię. Kurwa, chciałeś mnie uratować. Chciałeś ze mną być. A taki, kurwa, odniosłeś skutek, że rozjebałeś mi wszystko! Chciałeś, żebym był z tobą po czymś takim? Myślałeś? Czy ty, kurwa, kiedyś myślałeś?! – resztkami sił odepchnąłem się od sofy i próbowałem wybiec, ale byłem zbyt słaby, zbyt skołowany, by mi się to udało.
   Harry okazał się oazą spokoju. Wstał i zagrodził mi drogę, przyciskając mnie do ściany.
- Czekałem z tym. Jak myślisz, dlaczego trwało to aż cztery tygodnie? – próbował mnie zmusić do spojrzenia w jego oczy, ale odwracałem głowę, więc złapał mnie za podbródek sprawiając, że patrzyłem tam, gdzie chciał. – Bo wiedziałem, że to złe. Ale cierpiałem, Lou. Nienawidziłem tego uczucia, siebie samego. Teraz tym bardziej nienawidzę… Ale ciebie kocham. Nad życie i nad wszystko. – uśmiechnął się po raz kolejny. – Przyłóż ucho do mojego torsu, a usłyszysz. Moje serce bije tylko dla ciebie.
   Puścił mnie, myśląc, że rzeczywiście wykonam jego polecenie. Tymczasem ja wybiegłem, potykając się na schodach i nie odwracając mimo wielu powtarzających się błagalnych okrzyków.

Sprawiłeś, że moje serce krwawiło i wciąż jesteś mi winny wyjaśnienie, ponieważ nie rozumiem dlaczego.

~*~

Przeszłość zawsze wraca, żeby kopnąć mnie w dupę.


    Znów byłem sam. W tym samym miejscu, gdzie zaczynałem. Tam, gdzie zaczęła się moja przygoda, tam miała się skończyć. Wynająłem apartament hotelowy na jedną noc. Ten sam, z numerem trzysta dwanaście, a Zayn’owi wysłałem krótkiego esemesa: Przepraszam. Miałem nadzieję, że zanim domyśli się, gdzie jestem, już będzie po sprawie.
   Chciałem upewnić się, że to co robię, ma sens. Siadłem przy laptopie, którego zabrałem z domu pod nieobecność Zayna, gdy prawdopodobnie mnie szukał, i wszedłem na strony internetowe o gwiazdach oraz blogi o naszym zespole. Na każdym wrzało, a kiedy zacząłem czytać niektóre komentarze, moje serce zaczęło krwawić bardziej niż ręce po kontaktach z żyletką.
 - „Pedał! Już nie jestem ich fanką!” – było chyba najmilszą z wypowiedzi tego typu.
   Przeze mnie zespół tracił fanów, a ja nie mogłem na to pozwolić.
   I tak już nie mógłbym być z Malikiem, Harry’ego nie chciałem znać, rodzina pewnie mnie znienawidziła jak i reszta zespołu…
   Postanowiłem zrobić coś dla nich. By wiedzieli, że mam o sobie taką samą opinię o sobie jak oni.
   Włączyłem kamerkę i zalogowałem się na youtube, gdzie zacząłem nagrywać krótki, aczkolwiek wiele wnoszący film.
   Nie powstrzymując się przed płaczem, zacząłem mówić, a słowa coraz szybciej unosiły się z moich ust i nie przejmowałem się tym, czy zrozumieją, co właśnie powiedziałem.
 
    Cześć.
   Chciałem tylko powiedzieć, że nie wiem, co wam zrobiłem. Czy to, że ktoś jest inny, to przestępstwo?
   Sam już nie mogę za to zaręczyć.
   Chciałbym być taki jak wy wszyscy, normalny…  ale widocznie nie potrafię.
   Znienawidziliście mnie za to, że potrafię kochać, niezależnie od tego, kogo kocham.
   Więc powiem wam, że każda osoba, bez względu na płeć, zasługuje na miłość. Każda.
   A ja? Co ze mną?
   Bo ja się chyba jednak nie liczę.
   Mówiąc „każda osoba” macie na myśli każdą zwykłą osobę… a nie geja.
   Ale wiecie, czym mogę się pochwalić?

     Uśmiechnąłem się szyderczo i odwinąłem rękaw bluzy, którą na sobie miałem. Zupełnie zapomniałem o piżamie, całym własnym stroju i o tym, że marzłem.

   Znienawidziłem siebie już dawno przed wami.
   Dlatego jeśli sądzicie, że robię cokolwiek przez was – mylicie się.
   I tu mam nad wami przewagę.
   Teraz nienawidzę samego siebie po prostu mocniej, bo przeze mnie chłopcy tracą fanów.
   Ale właśnie zamierzam to skończyć i wszystko naprawić.
   Czuję się pusty, bo jedna z ważniejszych osób zabrała mi tę najważniejszą. Nie podam wam imienia tego chłopaka, bo chcę, żeby chociaż on miał normalnie życie…
  które dla mnie w tym momencie się kończy.

   Płakałem. Na klawiaturę skapywały wielkie, ciężkie łzy, których nie chciałem ocierać. Zagryzłem wargi i wymusiłem ostatni, najbardziej wredny z uśmiechów, na jakie było mnie stać.

   Przepraszam.

    I zakończyłem nagrywanie.

~*~

Chcą nas oceniać, tak naprawdę nie znając naszej historii.

   Zalogowałem się jeszcze na twittera, gdzie szybko dołączyłem link do krótkiej wiadomości „Dziękuję za obejrzenie tego xx”.
   Wyłączyłem laptopa i wstałem, chwiejnym krokiem ruszając do łazienki.
   Siadłem na podłodze i drżącymi rękami już, już miałem wyciągnąć moją kochankę, gdy przypomniałem sobie o tym, co po drodze kupiłem i co miałem jeszcze w drugiej kieszeni. Jack Daniel’s i joint miały mi pomóc odejść spokojnie. Odpaliłem go i zaciągnąłem się mocno, jednocześnie odchylając do tyłu głowę i dotykając jej czubkiem ściany. Wydawało mi się, że widzę w lustrze starego Louisa, który szyderczo się śmieje, jakby tylko na to czekał, ale z pozycji, w której się znajdowałem, było to niemożliwe.
   Byłem zawiedziony, bo żadne obiecywane różowe słonie się nie pojawiły. Sięgnąłem po alkohol i odkorkowałem butelkę, pijąc z gwinta gorzki, rozgrzewający płyn.
   Starałem się nie skrzywić, gdy poczułem jak pali mnie przełyk, bo przecież znałem gorszy ból.
   Przymknąłem oczy i przycisnąłem żyletkę do skóry, raz i drugi, a potem kolejny. Wskazującym palcem prawej ręki z cieknącej krwi narysowałem serduszko. Jeszcze kontaktowałem, chociaż ból przyjemnie oszałamiał. Kurwa, było dobrze. Cudownie. Znowu było tak, jak lubiłem, i żaden z chłopaków nie mógł mi tego spieprzyć.
   Powtarzałem nacięcia, aż poczułem mocne, silniejsze niż kiedykolwiek, wirowanie w głowie.
   Zamknąłem oczy i po prostu pozwoliłem sobie odpłynąć. Poddałem się, choć w głębi duszy wiedziałem, że wygrałem pewną walkę i pokonałem strach przed czymś, co nierozłącznie koegzystuje z ludzkim życiem – przed śmiercią.
   Po prostu zasnąłem, choć wiedziałem, że będzie to długi i dość nudny sen.

I've been waiting for,
You to come rescue me,
I need you to hold,
All of the sadness I can not,
Living inside of me.

~*~


Punkt widzenia Zayna:


   Siedziałem na kanapie i rzucałem wyzwiska pod adresem Harry’ego, chociaż wiedziałem, że nie dotrą do jego uszu. Wierciłem się niespokojnie spoglądając na wyświetlacz telefonu i licząc w duchu na jakiś ponowny znak od Louisa, coś oprócz głupiego esemesa „Przepraszam”.
   Wcześniej, nie mogąc już wytrzymać, wybiegłem z apartamentu i poleciałem do domu Styles’a, ale Lou już tam nie było, dlatego też, nie zamieniając ani słowa z tym osobnikiem, odwróciłem się i przybiegłem jak najszybciej mogłem z powrotem. Kiedy wróciłem, zaobserwowałem zniknięcie laptopa i paru innych, drobnych rzeczy, ale wciąż nie miałem pojęcia, gdzie chłopak może być. Nie miałem nawet jak sprawdzić czegokolwiek w internecie. Z moich rozmyślań wyrwał mnie krótki dźwięk wyciszonego dzwonka, właściwie wibracja.
   Spojrzałem na ekran i rzuciłem ciche przekleństwo, widząc, że to nie Lou.
- Czego jeszcze chcesz? – syknąłem do słuchawki.
- Boże, Boże…
- Nie jestem Bogiem. – dorzuciłem.
- Zayn, kurwa, wejdź na twittera! – Harry prawie płakał.
- Nie mam laptopa. – spokojnie odpowiedziałem. – A co?
- Masz tu być w trzy minuty… Lou próbuje się zabić.

~*~

   Stałem nad ramieniem Lokowatego, oglądając film, który opublikował Louis i wyrywając sobie włosy z głowy ze zdenerwowania.
- Cholera, cholera, cholera… - mruczałem pod nosem.
- Wiesz, gdzie to jest? – spytał Harry z nadzieją w głosie.
   Zapatrzyłem się przez okno, zakładając ręce z tyłu głowy.
- Nasz hotel! – olśniło mnie. – Tam, gdzie nam zrobiłeś zdjęcia!
- Okej. Słuchaj, leć tam jak najszybciej, a ja dzwonię do recepcji, żeby ktoś poszedł do jego pokoju.
   Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Od jego lokum do hotelu było bardzo blisko, więc po niecałych dziesięciu minutach szybkiego biegu się tam znalazłem. Pod drzwiami numer trzysta dwanaście stało już paru pracowników i właściciel tego miejsca, próbując je wywarzyć. Odepchnąłem ich i silnym kopniakiem wysadziłem drzwi z zawiasów. Zacząłem nerwowo oglądać się w środku, a moją uwagę natychmiast przykuła łazienka. Wpadłem do niej jak burza, nie zastanawiając się, czy reszta weszła do środka, czy nadal stoi na korytarzu.
   Upadłem na kolana, rozbijając butelkę i raniąc sobie nogę odłamkami szkła, i zacząłem gwałtownie szarpać ciałem Louisa. Było ciepłe, jakby tylko spał. Ale czułem, że już się nie obudzi, wiedziałem to. Dostałem takiego ataku, że wszyscy musieli mnie od niego odciągać. Nie zauważyłem, kiedy rzeczy wokół mnie zaczęły się rozmazywać.
   Siadłem na korytarzu pilnowany przez kogoś z pracowników i czekałem na przyjazd lekarza.
   Nie spieszył się, bo wiedział, że już nie ma po co.

~*~
Dałaś nam miejsce, gdzie mogliśmy iść.
Nigdy Ci za to nie podziękowałem.
Myślałem, że jeszcze będę miał szansę.

Parę dni po śmierci Louisa,
Someone’s POV:


   Pogrzeb odbył się w rodzinnym mieście Louisa, Doncaster, parę dni po stwierdzeniu zgonu.
   Wszyscy zalewali się łzami i obwiniali o to, że nie spostrzegli jakichkolwiek zachowań świadczących o depresji albo po prostu o to, że ze strachu nie zareagowali.
   Nawet fani, którzy go wyzywali, po tragicznej wieści i obejrzeniu filmików przyszli wesprzeć chłopaków. Wszyscy stali nad czarnym marmurem z czerwonymi różami w dłoniach, ulubionymi kwiatami Louisa, i śpiewali piosenki zespołu.
   Nikt oprócz Zayna i Harry’ego nie mógł uwierzyć, że ten uśmiechnięty, zabawny chłopak był tak zniszczony przez życie.
   Gdyby ktokolwiek z fandomu Directioners albo bliskiej rodziny spojrzał obiektywnie na jego życie stwierdził by, że chłopak na pewno miał wszystko, co u człowieka mogło wywołać uśmiech i radość.
  Ale ten sam obserwator mógł bez problemu na podstawie wnikliwszych obserwacji i widoku zimnego kamienia z wyrytym jego imieniem i nazwiskiem, śmiało mógłby stwierdzić, że pomimo posiadania tego wszystkiego, Lou był naprawdę zniszczoną osobą i to nawet przez bliskich mu ludzi.
  

Daj mi miłość jak nigdy przedtem,
Ponieważ ostatnio pragnę jej jeszcze bardziej.

  
    Zayn i Harry stali koło siebie i wiedzieli, że obaj czują to samo, gdyż obaj stracili najważniejszą osobę. We dwójkę zostali na cmentarzu najdłużej, siedząc na ławce i milcząc. W końcu Haz postanowił się odezwać:
- To moja wina… - jednak Zayn nie dał mu dokończyć. Pokiwał przecząco głową i pozwolił upłynąć kolejnej godzinie między nimi.
   W końcu złapał go za rękę i przycisnął ją do swojego torsu, gdzieś w okolicy serca.
- Harry, obaj cierpimy. To niczyja wina. Jeśli już, to moja, bo to ja z nim byłem.
- Ale to ja chciałem z nim być. – dodał Harry. – I wiem, że to zły moment, ale mam coś…
   Wyciągnął świstek papieru, o którym wcześniej nie wspomniał.
- Znalazłem to u siebie w domu, Louis zostawił, gdy u mnie był.
- Czytałeś? – Zayn z zaciekawieniem zajrzał mu przez ramię.
- Czekałem na ciebie, bo czułem, że to do nas obu.
   Zayn wyjął mu delikatnie kartkę z dłoni, rozwinął i rozprostował.

   Drodzy chłopcy.
   Jeśli myślicie, że to tylko dlatego, mylicie się.
   Mylicie się jak wszyscy, ale wybaczam Wam, bo każdy się przecież myli, prawda?
   Ja właśnie się pomyliłem, przynajmniej według Was.
   Otóż, nic bardziej mylnego.
   Oprócz powodów, które poznał każdy, jest jeszcze jeden. Tak, oczywiście, była chemia między mną i Zaynem, ale było też coś cholernie mocnego między mną i Harrym.
   I to chyba miłość mnie zabiła, bo nie umiałbym między Wami wybrać.
   Musiałbym kogoś zranić, więc wolałem zranić siebie.
   Ale to nie znaczy, że W y nie możecie być szczęśliwi.
   Przed Wami egzamin wybaczenia.
   Wiedzcie, że ja patrzę i dowiem się, jak tylko któryś zawali!
   Kocham Was obu,
Lou xx


   Przez chwilę siedzieli, nie mogąc wydobyć słowa, a potem Harry uśmiechnął się lekko pod nosem.
- To oczywiste. Sądzisz, że Lou zostawiłby nas, dwóch, samotnych, odmieńców… gdyby uważał, że zostaniemy sami i się od siebie odwrócimy? – spojrzał Zaynowi głęboko w oczy. 
     Zayn uśmiechnął się na samą myśl o trzymaniu Harry’ego w swoich ramionach i ból w środku obojga odrobinę zelżał.
   Mieli jeszcze siebie i mogli sobie poradzić.
   I choć czekała ich długa droga, długi test polegający na zapomnieniu i wybaczeniu, wiedzieli, że nie pozostaną sobie obojętni.
   Może Lou miał większe pojęcie o ludziach niż ktokolwiek myślał. Może zranieni ludzie mieli więcej czasu, by obserwować innych, i więcej odwagi, by dawać szczęście innym, zabierając je samemu sobie. Może wiedzieli, że odchodząc, oddadzą najbliższym największy dar – wieczną miłość, którą pogłębiła tylko śmierć i której już nic miało nie rozłączyć.


He lay her down
In the gentle earth
And kissed her eyes closed
Like it didn’t hurt
She said, “I would die for you
“I would die for you”
And it all came true
It all came true
 

I'm radioactive, part 2

Kto się cieszy, że dodaję drugą część imagina, ręka na klawiaturę i pisze komentarz!

...

Nikt? Okay... 


Rozwaliłam sobie kolano... Ale:

Za namową Patrycji i Julki oraz ich ponaglaniem, dodaję drugą część imaginu z Harrym- I'm radioactive. 
Nie jestem oryginalna i po prostu dodałam #2... Ale możnaby to nazwać 'Tiptoe', ponieważ ta piosenka jest podkładem. Imagine dragons- Night visions, number 2. 

PIOSENKA i imagin: 



                Gdy tylko ochroniarz zobaczył mnie z odległości około 50 metrów, powiedział monotonnym, donośnym głosem:
                -Panie Styles, proszę wejść.

                Ominąłem kolejkę głośno protestujących chłopaków i wzdychających lub szepczących między sobą dziewczyn. Zdążyłem się już przyzwyczaić do takich reakcji. Dealowanie sprawia, że masz trochę więcej przywilei, znasz więcej ludzi i wydajesz się przystojniejszy niż normalni kolesie. Przykro mi…

                Wszedłem do zatłoczonego klubu i przez chwilę stałem, przyzwyczajając się do sztucznych świateł w ciemnym pomieszczeniu oraz głośnej muzyki, dudniącej w uszach. W końcu ruszyłem w stronę baru, starając się omijać tańczących ludzi.

                -Panie Styles, co podać? –Usłyszałem, gdy usiadłem na stołku barowym.
                -Witaj, Leo. Jedno Martini, na początek –rzuciłem w stronę barmana.
                -Już się robi.

                Czekając na drinka przeczesywałem wzrokiem tłum. Moi potencjalni kupcy tańczyli na parkiecie… „Posiedzę tu trochę, sami mnie znajdą” pomyślałem. Większość ludzi już mnie znała.

                -Harry, skarbie! –usłyszałem radosny szczebiot koło ucha.
                -Kocie –wymruczałem Nicole do ucha i pocałowałem ją. –Nie miałaś problemów z wejściem?
                -Nie, mnie już chyba też kojarzą. –Roześmiała się.
                -Wiadomo. Jeszcze trochę i będziemy najsławniejszą parą w mieście –powiedziałem, całując ją po szyi. Musiałem udawać. Nawet, jeśli byłem z nią już tylko ze względu na jej ciało.
                -Idziesz zatańczyć? –zapytała, ciągnąc mnie w stronę parkietu.
                -Czekam na drinka. Poza tym, interesy czekają. –Mrugnąłem do niej z uśmiechem.
                -Ale dołączysz później do mnie? –Pytała, skomląc jak mały szczeniak. Zachowywała się jak małe dziecko…
                -Oczywiście. Idź się zabawić. –Powiedziałem, a po chwili dodałem –ale bez przesady!
                -Pa, skarbie! –rzuciła w moją stronę i pobiegła na niebotycznie wysokich szpilkach.

                Obserwowałem ją, jak zaczyna tańczyć. Nie powiem, podobały mi się jej uwodzicielskie ruchy. Ale byłem z nią tylko dla jej ciała. Już dawno nie czułem nic, gdy ją całowałem. Była pusta w środku. Ale sądziła, że ją kocham, więc czemu jeszcze trochę jej nie wykorzystać?

                -Styles? Harrry Styles? –Usłyszałem równocześnie z klepnięciem w ramię. To drugie sygnalizowało mojego drinka. Wziąłem kieliszek w dłoń i obróciłem się w stronę głosu.
                -Słucham? –powiedziałem rzeczowym głosem.
                -Jesteś Styles, prawda? Dealer. –powiedziała dziewczyna, na oko siedemnastoletnia, może nawet mniej.
                -Tak –uniosłem brew, sącząc drinka.
                -Słyszałam o tobie. –westchnęła i usiadła obok mnie. –Masz trochę?
                -Jasne. Znasz stawkę? –Zapytałem, patrząc na nią uważnie. Z każdą minutą sądziłem, że ma mniej, niż na początku myślałem. Może piętnaście, a nawet czternaście lat…
                -Tak, słyszałam. To drogo. Tak myślę… -powiedziała szybko. Czasami nie nadążałem rozumieć jej potoku słów.
                -Nie, to normalna cena. –odpowiedziałem szybko. –Ile chcesz? –zapytałem, patrząc jak na jej twarzy wyrasta rumieniec.
                -Dwie uncje… -powiedziała wolniej i ciszej niż dotychczas. 
                -Jasne. Daj pieniądze, ja ci dam towar. Szybko, sprawnie, bez kłopotów –wyjąłem już dwie paczuszki z torby.
                -I nikt się o tym nie dowie? –spytała, patrząc mi w oczy.
                -Jezu, dziewczyno, chcesz to, czy nie? –Zmarszczyłem brwi, patrząc na nią. Czułem się podle, widząc jej młodą twarz. 
               -Jasne, jasne. Ja ci daję pieniądze, ty mi towar. –Szepnęła, po czym zaczęła grzebać w torebce.

                Przyjrzałem się jej teraz. Brązowe włosy miała luźno związane w kok, a niesforne kosmyki opadały jej na twarz. Na powiekach miała błyszczący cień, a rzęsy mocno umalowane tuszem. Kusa sukienka odsłaniała większość jej ud i mocno odsłaniała dekolt. Właściwie zrobiło mi się jej żal. Tego, jak zrobiła się czerwona na twarzy i jak się speszyła, gdy zapytałem ile chce… Prawdopodobnie to nie był jej pomysł. A teraz nerwowo szukała pieniędzy, co było dosyć śmieszne, bo miała ze sobą jedynie małą torebeczkę…

                -Pieniądze za towar. Szybko, bezproblemowo i anonimowo… -mamrotała, wręczając mi gotówkę i odbierając dwie paczuszki z kokainą.
                -Ile masz lat? –Zapytałem zaciekawiony, gdy przeliczałem banknoty, a ona chowała narkotyki do torebki.
                -Co? –Spojrzała na mnie wielkimi, brązowymi oczami.
                -Ile masz lat? –Powtórzyłem pytanie.
                -Szesnaście. –Powiedziała cicho. Nie uwierzyłem jej, ale nie zamierzałem jej zatrzymywać.
                -Dobra. To na razie. –Kiwnąłem jej ręką.
                -Jasne. Cześć. –Powiedziała speszona, jakby myślała, że powinna mi raczej powiedzieć do widzenia, i poszła na bok parkietu.

                Schowałem pieniądze do portfela, a ten włożyłem do kieszeni spodni. Wypiłem jednym haustem Martini. Odłożyłem kieliszek na barze i zamówiłem whisky z colą. Czas się zabawić. Oczywiście przed Nicolą udając, że szukam jedynie kupców…

                Chciałem złapać szklankę i ruszyć na parkiet, ale zanim zdążyłem to zrobić, obok mnie usiadła jakaś dziewczyna. Gdy zamawiała, przyglądałem się jej pięknie wyrzeźbionym nogom, mocno zarysowanym kościom policzkowym i niebieskim oczom patrzącym przed siebie. Wyglądała nieziemsko w małej czarnej i czarnych szpilkach. Blond włosy miała starannie ułożone, a makijaż idealnie dobrany do stroju. Właśnie takie dziewczyny lubię…

                -Hej –powiedziałem, popijając whisky.  
                -Cześć… -powiedziała i odwróciła się w mój stronę. –Czekaj, ja cię znam. Styles. 
                -Moja reputacja mnie najwyraźniej wyprzedza… Harry. A ty? –Zapytałem, licząc na odpowiedź.
                -Cassidy. –Wyciągnęła do mnie dłoń, a ja pocałowałem jej wierzch. –Nie licz, że coś od ciebie kupię, szarmancki chłopaku.- Roześmiała się. Miała taki piękny śmiech…
                -Czy ja cię do czegoś namawiam? –Spytałem, udając niewiniątko.
                -Nie. Ale prawdopodobnie byś chciał. –Posłała mi piękny uśmiech.
                -Skąd wiesz? Właśnie miałem zaproponować ci, że zapłacę za twojego drinka, a później udamy się w jakieś cichsze miejsce i porozmawiamy. –Powiedziałem niskim głosem.
                -A więc to tak? Porozmawiamy? Czy zrobimy coś innego? –Zapytała uwodzicielskim głosem. Najchętniej już teraz zacząłbym ją całować.
                -Niczego ci nie narzucę. Wszystko zależy od ciebie… -Spojrzałem jej w oczy.
                -Więc chodźmy, prawda? –Powiedziała, łapiąc kieliszek z drinkiem, który właśnie przyniósł barman.
                -Chodźmy. –Uśmiechnąłem się do niej. Wyglądała tak pięknie…

                Obróciłem się jeszcze, by spojrzeć w stronę Nicole. Tańczyła w najlepsze, prawdopodobnie nawet nie zauważy, że zniknąłem. 




Proszę. Hope you like it. Niedługo napiszę część trzecią- według moich obliczeń, ostatnią. 
Może ktoś da jakich komentarz...?