Dobra, cztery rzeczy:
1. Wracam na bloga, yay!
2. Tak, wiem, że
niektóre piosenki kończą się zbyt wcześnie, a niektóre nie zdążą dociągnąć się
nawet do połowy, więc można:
a) totalnie olać
podkład muzyczny,
b) wybrać jedną
piosenkę i przy niej czytać,
c) doczekiwać do
końca każdej piosenki patrząc się w ścianę i zawzięcie wciskać replay w
pierwszym utworze,
d) wyklinać mnie
pod nosem i robić to zgodnie z moimi zaleceniami.
3. Czy ktoś to
czyta? Bo, kurde, nie wiem, czy jest sens cokolwiek publikować.
4. Wiem, że
zepsułam koniec, przepraszam. Wczoraj miałam doła, jak pisałam, dzisiaj jestem
trzy metry nad niebem. Przepraszam.
Typ:
fanfiction, drama
Ship:
Zouis, Larry, Zarry
Warnings:
self harming, suicide, homosexual relationships
Potrzebuję trochę snu
Zimny metal kontaktujący ze skórą.
Chwilowy ból.
Czerwona substancja.
Podłużne rany.
~*~
Uśmiechnąłem
się do reszty zespołu i obcierając swoją spoconą twarz ręcznikiem,
powiedziałem:
- Dzięki, chłopaki.
Zajebisty koncert. Wreszcie czuję, że dajemy z siebie wszystko.
Harry poklepał mnie po
plecach, odwzajemniając mój wyraz twarzy.
- Tak. Wracamy na szczyt,
inni nam nie grożą. – zerknął na Liama, z nadzieją, że tamten dorzuci coś od
siebie. To Payne, jako nasz „tatusiek”, zawsze chwalił i motywował albo zganiał
nas po występie.
- Racja. Było super. Co
wy na to, uczcimy to? – odpowiedział, na co Zayn, mimo zmęczenia, wydał z
siebie okrzyk radości.
- Jasne, musimy! Wszyscy
w to wchodzą? To co, idziemy się odświeżyć i za pół godziny na dole? –
rozentuzjazmowany Malik patrzył nam po kolei w oczy. Na mojej twarzy zatrzymał
się dłużej, co sprawiło, że spuściłem wzrok i, dokładnie lustrując czubki moich
butów, szeptem odrzekłem:
- Sorry, chyba potrzebuję trochę snu. Może jutro?
- Okej, tylko nie bądź
zły i nie narzekaj, jak dzisiaj wyrwiemy parę fanek – Styles puścił do mnie
oczko.
Zanim odwróciłem się, by wejść do pokoju,
spojrzałem ostatni raz na Zayna. Uporczywie wpatrywał się w moją lewą rękę,
więc odruchowo poprawiłem sweter okalający to miejsce, a potem pchnąłem drzwi i
wreszcie znalazłem się sam, jak ciągle w ostatnim czasie.
Czasami
wolę być zupełnie sam
Niezdarnie
tańczyć na granicy zła
I
nawet stoczyć się na samo dno
Czasami
wolę to niż czułość waszych obcych rąk
Oparłem się plecami
o drzwi, zasłaniając twarz dłońmi i osunąłem się na podłogę, cicho płacząc.
Chyba miałem dość. I chyba nikogo to nie obchodziło.
~*~
Wszyscy mówią, że upadam zbyt nisko.
Po prostu muszę odpuścić.
Gdy po wielu godzinach płaczu siedziałem dalej w tym samym miejscu,
wypalony i bez emocji, wiedziałem, że powinienem coś zrobić ze sobą. Ogarnąć
się. Iść i dołączyć do chłopaków, spróbować żyć normalnie. Wiedziałem też, że
zrobię coś zupełnie przeciwnego. Patrząc na białą ścianę hotelowego
apartamentu, delikatnie przejechałem ręką po granicy kieszeni. Powoli wsunąłem
jednego palca do środka i uspokoiłem się, kiedy poczułem zimny, gładki metal.
Tego mi było trzeba.
Gdyby ktoś spojrzał na moje życie z boku, mógłby stwierdzić, że jestem
cholernym farciarzem, i zacząć mi zazdrościć.
Byłem sławnym, bogatym, przystojnym, zabawnym dwudziestojednolatkiem, dopiero
co zaczynałem żyć. Miałem rodzinę, przyjaciół, oddanych fanów; piękną, mądrą
dziewczynę… Wszystko. Ten sam obserwator na widok mojego ogromnego uśmiechu i
żartów sypiących się jak z rękawa byłby pewien, że jestem jedną z
najszczęśliwszych osób na świecie.
Kłamstwo.
Jedno, cholerne, wielkie kłamstwo, nie
mające nic wspólnego z rzeczywistością.
Może i miałem wszystko, za co inni,
normalni ludzie oddaliby własne ręce, nogi. Może miałem talent, urodę,
pieniądze, bliskich wokół mnie. Niewykluczone, że naprawdę to posiadałem.
Po prostu za nic nie mogłem tego dostrzec.
Wszyscy widzieli tylko tę część mnie,
którą chciałem im zaprezentować. Albo tylko tę, której się nie bałem ani nie
wstydziłem. I choć wiele razy miałem ochotę wykrzyczeć, co tak naprawdę się ze
mną dzieje, co siedzi w moim umyśle… Zawsze coś mnie powstrzymywało.
Zostawiałem każde przemyślenie i odczucie w głębi siebie. Nie pokazywałem, jak
się czuję, jak bardzo mnie boli.
A czułem się okropnie.
Czułem się jak roztrzaskany na kawałki.
Jak rozsypany po kątach.
Jak perfekcyjna porcelana, którą ktoś zbił,
i która już nigdy nie miała być taka jak przedtem.
Po prostu malutkie
fragmenty Louisa, które miały pozostać niezauważone przez nikogo.
Odszczepieńce, obcy.
Coś, co zupełnie nie
pasowało do jego osoby i wizerunku scenicznego. Coś, czego nawet przyjaciele by
nie zrozumieli, rodzina zostawiłaby w potrzebie, a dziewczyna porzuciła, zajęta
sobą. I może to by nawet wyszło na dobre.
Ale sądziłem, że mam
się o tym nigdy nie przekonać.
Trwając w samotności,
już pięć lat temu znalazłem sobie przyjaciółkę, której nikt oprócz mnie nie
dostrzegał. Z którą nie mogłem rozmawiać, aczkolwiek potrafiła mi pomóc jak
nikt inny, uratować mnie. Przyjaciółkę, którą zostawiłem na pastwę losu, na
parę długich, ciemnych dla niej lat, gdy była samotna i nikomu niepotrzebna. A
mimo wszystko się ode mnie nie odwróciła. Mimo wszystko była ze mną. Czekała
tylko na moment, kiedy znowu nie dam sobie bez niej rady. Patrzyła wtedy na
mnie swoimi wyimaginowanymi przeze mnie oczami, jakby z triumfem, a ja
zgniatałem ją gniewnie w dłoni, bardziej przyciskając do skóry.
Mała, chłodna, metalowa
przyjaciółka, o której nikt nie miał się dowiedzieć.
Moja pomoc.
Moja kochanka.
~*~
Tamtej nocy moje demony powróciły.
Niewiadomo czemu, ale ze zdwojoną siłą. Poszedłem do łazienki i patrząc w
lustro myślałem tylko o tym, że nienawidzę tego odbicia.
Człowiek z lustra był
tylko kłamcą. Obrzydliwym, okropnym kłamcą, okłamującym swoich bliskich i
samego siebie. Ale w tamtym momencie wydawało mi się, że był jakiś niewyraźny,
rozmazany. Może to przez łzy potokami spływające z moich policzków? Łzy, które
skapywały razem z krwią do umywalki. Ciężko oddychając, wykonywałem coraz
głębsze cięcia na swoim nadgarstku.
Pomogło, dopóki
ponownie nie spojrzałem w lustro i nie zobaczyłem obrzydliwego, parszywego
kłamcy, grubego i brzydkiego. Ugryzłem się w język, żeby nie krzyknąć, a potem
odciągnąłem prawą, zdrową pięść do tyłu, gotowy do ciosu i przymierzyłem się,
by zniszczyć lustrzanego Louisa.
Nie dałem rady.
Jak mogłem zniszczyć
coś, co było tylko i wyłącznie w moim umyśle?
Lustrzany Louis
uśmiechnął się szyderczo. Wiedział, że przegrałem i że zostanie ze mną na
zawsze, czy tego chcę, czy nie.
Mirror, will I ever be happy of that what I see?
~*~
Czy znienawidzą mnie
Za moje decyzje?
Obudziłem się z
krzykiem, przerażony swoim snem. Trafiłem z jednego koszmaru w jeszcze większy,
realny. Musiałem zasnąć na podłodze, ponieważ byłem bardzo obolały. Z
zaskoczeniem zaobserwowałem, że leżę w miękkiej pościeli na łóżku, a lewą rękę
mam delikatnie, aczkolwiek szczelnie oraz porządnie obwiązaną bandażem. Oparłem
szybko głowę na poduszce z rezygnacją i położyłem płasko prawą dłoń na czole,
jakby sprawdzając, czy to nie omamy. Wziąłem parę głębokich wdechów i
zacisnąłem zęby, by nie zacząć płakać. Gdy je otworzyłem, on tam był. Stał nade
mną i przypatrywał mi się z troską.
W głębi duszy wiedziałem, że on był
odpowiedzią na moje modlitwy.
Nie miałem pojęcia, jak
Zayn się tu dostał ani skąd wiedział, że potrzebuję pomocy. Był i tylko to się
teraz liczyło. Zarumieniłem się i spuściłem wzrok, ale on tylko patrzył.
Wydawało mi się, że przenika przez moją duszę, widzi wszystko, co ukrywałem. Że
jego wzrok omija bandaże, ubrania, za to dostrzega wszystkie miejsca, w których
sam się zraniłem. Próbowałem coś powiedzieć, ale moje gardło zostało zalane
łzami. Zayn tylko pogłaskał mnie po ręce i wyszedł, nie pozwalając raniącym
mnie zdaniom opuścić moich ust.
Moje słowa zostały stłumione. Żałuję, że
nie mogłem nic powiedzieć.
~*~
Wstałem, by się ubrać i
dostrzegłem kupkę ubrań, wyprasowanych i świeżych, gotowych na to, by je ktoś
założył. Moja dusza się uśmiechnęła, a sam byłem w stanie tylko złapać się za
miejsce, gdzie pod skórą bije serce.
Z wrażenia usiadłem na
kanapie i zapatrzyłem w błękitne niebo za oknem. Zacząłem myśleć o wszystkim,
całym swoim życiu. O tym, że tak naprawdę tkwię z dziewczyną w związku bez
miłości. Tkwię w kontrakcie wiążącym mnie z czterema osobami, które stają się
coraz bardziej obce dla mnie. Kocham kogoś, kogo nie powinienem kochać. Jestem
w miejscu, gdzie nie powinienem być. Tkwię w życiu, które jest całkowicie
pozbawione sensu.
Chociaż… czy na pewno?
Przytknąłem nos do
ubrań, które przesiąknięte były zapachem Zayna. Upajał mnie. Czułem się po nim
jak po alkoholu albo narkotyku. Ale czy to wystarczające, bym naprawdę został
na tym świecie?
Nie potrzebuję powodu, by umrzeć.
Potrzebuję powodu, by żyć.
~*~
Zdjęcia idealnych wspomnień, rozrzucone po
całej podłodze.
Sięgam po telefon, bo nie mogę z tym
dłużej walczyć.
Nie chciałem, żeby mnie
teraz zostawił. Żeby wiedząc, co się stało, co robiłem, tak po prostu mnie
opuścił. Nie zniósłbym tego, bo pojąłem, że tak naprawdę go kocham. Zadzwoniłem
do Eleonor ubierając się. Powiedziałem jej całą prawdę; a przynajmniej to, że
już nic do niej nie czuję. Myślałem, że poprosi, żebym został, urządzi
histerię. Ale ona tylko rzuciła:
- I tak byłam z tobą tylko dla rozgłosu. Cześć.
Nie kochałem jej,
prawda. Ale i tak jej słowa mnie złamały. Czułem się mały, samotny. Jak mój
pluszowy miś.
Wyszedłem z apartamentu
i zapukałem w drzwi obok. Chwilkę zajęło, nim Zayn podszedł i mi je otworzył.
Spojrzałem prosto w jego brązowe tęczówki znajdujące się mniej więcej na równej
wysokości z moimi. Moje chude ręce błyskawicznie wystrzeliły do przodu i
objąłem Zayna, wtulając się w niego całym sobą i jednocześnie popychając go do
środka, a nogą zamykając drzwi.
Nie chciałem, żeby ktokolwiek
nas widział, nawet któryś z członków zespołu. Stanęliśmy na środku przedpokoju,
a ja po prostu go obejmowałem i chciałem, by ta chwila trwała wiecznie. Nic
więcej nie było mi potrzebne. Chyba po prostu musiałem mieć pewność, że ktoś
mnie chce i właśnie ją uzyskałem.
Nie mogę się teraz zatrzymać; w końcu
wiem, kim jestem.
Teraz jestem Twój, nie boję się, a Ty
jesteś mój.
Niech mówią, co chcą, Twoją miłość zabiorę
do grobu.
Moje życie zaczyna się t e r a z.
Gdy wreszcie miałem
dość łkania mu w ramię, zdobyłem się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy.
Widziałem w nich to, co zawsze miałem nadzieję zobaczyć. Widziałem, że mnie
kocha.
- Kochasz mnie. – kiedy zrozumiałem, że wypowiedziałem swoje
myśli na głos, zaczerwieniłem się.
- A ty mnie. – stałem się jeszcze bardziej bordowy, choć było to
oczywiste. W tamtym momencie wszystko było takie proste i oczywiste, i karciłem
się w myślach, że wcześniej tego nie dostrzegałem.
Zayn uśmiechnął się.
- Jesteś małym, głupim Lou. I choć najstarszym, to tak naprawdę
najbardziej dziecinnym i niewinnym. Część mnie chciałaby, być pozostał taki na
zawsze. A część mnie cię pragnie.
Popchnął mnie na
stojącą w pobliżu sofę i położył się obok mnie, a potem wziął moją rękę, z
której odwiązał bandaż, i zaczął składać na niej tysiące pocałunków. Potem
poprosił, bym opowiedział, dlaczego to robiłem. Nie miał pretensji; słuchał, a
tego potrzebowałem od wielu miesięcy.
W trakcie swojej
opowieści, skupiony na swoim monotonnym głosie, pierwszy raz dostrzegłem jego
niesamowitą barwę. Przerwałem nagle i poprosiłem Zayna o lustro, które
natychmiast wyciągnął z kieszeni spodni, co skwitowałem uśmiechem.
Kochałem tego lalusia.
Przypatrzyłem się swoim
oczom. Pierwszy raz było tam lustrzanego Louisa. Byłem ja, żywy i cały. I to mi
się cholernie podobało.
Oparłem się na łokciu
na poduszce i kontynuowałem monolog.
Żaden z nas nie
usłyszał, jak drzwi do pokoju otwierają się i wchodzi Harry, stoi przez chwilę,
przypatrując się nam z uwagą, z ogromnym bólem i cierpieniem zawartym w
spojrzeniu, a potem wychodzi, zaciskając usta w wąską kreskę.
Nie obchodziło nas nic
oprócz siebie nawzajem.
Wreszcie dostaliśmy to,
czego potrzebowaliśmy i skrycie pragnęliśmy od tak dawna.
Zasypiając u jego boku,
nie czułem się skrępowany ani przestraszony wizją kolejnego koszmaru.
Wiedziałem, że z nim mi to nie grozi. Zamknąłem oczy i wtuliłem się w jego
tors, gdzie szybko zmorzył mnie pierwszy spokojny sen od dawna.
~*~ 4 tygodnie później ~*~
Obudziły mnie promienie
słońca wpadające przez okno. Zayna już przy mnie nie było. Uśmiechnąłem się na
wspomnienie ostatnich nocy, w trakcie których miałem okazję spędzać z nim czas
i wreszcie zasypiać spokojnie, jak człowiek, a nie jak wrak. Wstałem z łóżka i
zacząłem szukać Malika w mieszkaniu, ale nigdzie go nie było. Pomyślałem, że
pewnie poszedł kupić coś do jedzenia. Wziąłem komórkę i wybrałem jego numer,
ciesząc się na samą myśl, że zaraz usłyszę jego głos i nabiorę ochoty, by
przeżyć dzisiejszy dzień. Na początku nie dobierał, co wzbudziło moje
podejrzenia i wywołało lęk. Nigdy nie wychodził bez napisania kartki, a nawet
jeśli, to natychmiast odbierał telefon, gdy dzwoniłem.
Kręciłem się w kółko po
sypialni zastanawiając się, czy nie zacząć dzwonić do innych członków z
zespołu, ale domyśliłem się, że wywołałoby to skojarzenia i naprowadziło na
nasz związek. Siadłem i próbowałem zebrać myśli, starałem się wcielić w jego
postać. Moje nerwowe zachowanie zostało przerwane przez zgrzytanie klucza w
zamku, pchnięcie drzwi i ciche, ostatnie zdanie rozmowy telefonicznej:
- Kurwa mać, Haz, nienawidzę cię! Kij ci w ten niewyparzony ryj!
– wychylając się na łóżku zobaczyłem, jak ze złością wciska klawisz kończący
połączenie. Stanął jak wryty, gdy zobaczył, że nie śpię i z uwagą przypatruję
się każdemu jego ruchowi. Schował za plecy coś, co trzymał w ręku i z miną
niewiniątka ruszył do kuchni, całując mnie po drodze w usta, krótko i bez
jakiegoś szczególnego zapamiętania.
- Wcześnie wstałeś, kochanie.
- Na tyle wcześnie, by usłyszeć ciekawą rozmowę i zdążyć się
zaniepokoić na śmierć. – rzuciłem z sarkazmem, odsuwając się na tyle, by nie
dopuścić do objęcia mnie przez Zayna. – Mogę wiedzieć, co to miało być? –
wskazałem z odrazą na telefon schowany w kieszeni chłopaka, jakby to on
zawinił. Czułem, że to ta rozmowa była powodem jego zniknięcia i braku kontaktu
z nim.
- Ergh… - zająknął się. -
To nic takiego, naprawdę. – jeszcze mocniej starał się ukryć coś za
plecami.
Udając udobruchanego,
uśmiechnąłem się i niby na zgodę podszedłem, by go objąć. Rozpromienił się
sądząc, że skończyliśmy temat, i trochę rozluźnił, więc ja, symulując objęcie,
momentalnie wyrwałem mu tajemniczy przedmiot. Odwróciłem się na pięcie i szybko
zniknąłem za drzwiami łazienki, czując, że jeszcze chwila, a Malik by mnie
dogonił i z powrotem wydarł swoją własność. Zamknąłem drzwi od środka i
usiadłem na toalecie, przyglądając się wreszcie cennej rzeczy, która okazała
się… zwykłą gazetą. The Times, niczym nie różniąca się od innych dniówek tego
typu. Na okładce nie było żadnego zachęcającego tytułu, nic, co mogłoby
powodować takie zdenerwowanie Zayna. Postanowiłem jednak przejrzeć ją
dokładnie, aby upewnić się, że nie o to chodziło i móc wypytać go o prawdziwe
powody. Kartkowałem coraz szybciej, już prawie drąc papierowe strony, a z
niewiadomych przyczyn łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu. Już myślałem, że mnie
zdradzał, że cała wyjątkowość ostatnich tygodni była jednym, wielkim gównem,
jak większość związków. W końcu był przystojny i sławny. Mógł mieć kogo
zechciał, a chciał mnie, słabego, marnego Louisa. To było zbyt piękne…
I nagle znalazłem. Na
58 stronie, na samym środku u góry widniał napis: „GEJOWSKI ROMANS W ONE
DIRECTION”, w którym każda litera drażniła moje oczy jak zbyt jasny neon. Pod spodem
widniało zdjęcie moje i Zayna z pierwszego spotkania. Zupełnie nie wiedziałem,
skąd się tam znalazło, i pomyślałbym, że to fotomontaż, gdyby nie to, że
naprawdę leżeliśmy w tym miejscu w takich pozycjach.
Na fotografii on
całował mnie po ręce, a ja głaskałem go po włosach.
Przetarłem oczy ze
zdziwienia.
Nie były to kłamstwa.
Wszystko się z d a r z
y ł o.
Zacząłem czytać
artykuł, a Zayn dobijał się do drzwi, choć sądziłem, że po odgłosach domyślił
się, że już wiem. Treść z długiego na dwie strony tekstu mówiła prosto i
wyraźnie „Louis jest gejem”. L o u i s. Nie Zayn, nie obaj. Rzeczywiście, na
zdjęciu twarz mulata była rozmazana i słabo widoczna, więc można było go równie
dobrze wziąć za kogoś innego. Redaktorzy zasugerowali, że to Zayn Jaavad Malik,
ale opinie kolegów z zespołu (tak, zdążyli zapytać o zdanie Nialla, Liama i
Harry’ego!) wyraźnie wykluczały rzekomy pociąg Zayna do tej samej płci. Co do
Louisa – milczeli. Tylko Haz niewyraźnie coś napomknął, że z niewiadomych
przyczyn zerwał z El. Na szczęście, ona nie zdążyła wtrącić swoich paru groszy
do sprawy.
Ochlapałem twarz zimną
wodą z kranu i wyszedłem, pchając Zayna w pierś i rzucając świstek na podłogę.
- Skąd oni, cholera, to wiedzą?! – krzyknąłem, nie mogąc
opanować emocji.
- No właśnie… - nie dokończył, bo w moim umyśle już zaczęła
tworzyć się wizja.
- Haz… Harry… Harry Styles! Harry Styles,
kurwa! – nie myśląc o tym, że jestem w piżamie, narzuciłem bluzę, jakiekolwiek
buty i zostawiłem oszołomionego Zayna nim zdążył zareagować. Wybiegłem,
trzaskając drzwiami i kierując się prosto do mieszkania Hazz’a.
Mogą próbować mnie zniszczyć, nie zabiorą
Ciebie z moich myśli.
Pod każdą blizną kryje się przegrana
przeze mnie bitwa.
~*~
Dobijałem się
niespokojnie do domu Styles’a, a gdy tylko Harry otworzył, zacząłem wrzeszczeć.
Zupełnie mnie zdziwiło, że bez żadnego wyrazu na twarzy zatrzasnął mi z
powrotem drzwi przed nosem. Przez szparę powiedział:
- Jak ochłoniesz – zadzwoń dwa razy dzwonkiem. – a po krokach wywnioskowałem,
że odszedł w głąb hallu.
- Zniszczyłeś mi, kurwa, życie! – wrzasnąłem, bijąc pięścią we
framugę. Opadłem z sił. Znowu zacząłem się staczać. Usiadłem na betonowych
schodkach, głęboko dysząc. Dusiłem się. Znów wdychałem opary samotności,
kłamstwa i zniszczenia.
Minęło trochę czasu, a
ja nie zmieniałem swojego położenia, więc Harry sam otworzył i wziął mnie pod
ramię, prowadząc do środka, a ja byłem zbyt słaby, by chociaż go uderzyć. Dałem
się zaprowadzić do kanapy, a tam usiadłem, oklapłem niczym zwiędnięty kwiat. Z
oczami wypełnionymi bólem spojrzałem prosto w zielone tęczówki Harry’ego,
znajdujące się bardzo blisko moich. Kucał przede mną i opierał łokcie na moich
nogach. Niespodziewanie uśmiechnął się i przytknął swoją ciepłą dłoń do mojego
policzka.
- Louis. Wiesz, że jesteś śliczny?
Spojrzałem na niego
zaskoczony. Mówił to szczerze, a każde słowo było przepełnione miłością.
Gdy nie zareagowałem, kontynuował, dotykając tym razem mojej lewej
ręki:
- Louis, naprawdę myślałeś, że nikt nie wie? – znowu nie
doczekał się reakcji. – Ja wiedziałem. I chciałem pomóc, ale nie wiedziałem
jak… I byłem pewien, że nie tego chcesz… Że chcesz miłości. – delikatnie
przygryzł dolną wargę, wywołując u mnie dziwne uczucie, jakbym miał gorączkę i
pękała mi głowa. – I ja chciałem ci ją dać, naprawdę. Ale Zayn mnie ubiegł.
Wtedy, gdy byliście razem… Chciałem ci to właśnie powiedzieć i zrozumiałem, że
się spóźniłem. Przepraszam za to zdjęcie. Po prostu cię kocham. – objął moją
twarz obiema dłońmi i wpił się w moje usta, wprowadzając mnie w stan podobny do
mojej żyletki; na chwilę zapomniałem o Bożym świecie. Oddałem pocałunek z
ogromną namiętnością. Ale po chwili dotarło do mnie, co zrobił. Zrujnował na
nowo moje już prawie idealne życie. Odepchnąłem go i wyszeptałem:
- Nienawidzę cię. Kurwa, chciałeś mnie uratować. Chciałeś ze mną
być. A taki, kurwa, odniosłeś skutek, że rozjebałeś mi wszystko! Chciałeś,
żebym był z tobą po czymś takim? Myślałeś? Czy ty, kurwa, kiedyś myślałeś?! –
resztkami sił odepchnąłem się od sofy i próbowałem wybiec, ale byłem zbyt
słaby, zbyt skołowany, by mi się to udało.
Harry okazał się oazą
spokoju. Wstał i zagrodził mi drogę, przyciskając mnie do ściany.
- Czekałem z tym. Jak myślisz, dlaczego trwało to aż cztery
tygodnie? – próbował mnie zmusić do spojrzenia w jego oczy, ale odwracałem
głowę, więc złapał mnie za podbródek sprawiając, że patrzyłem tam, gdzie
chciał. – Bo wiedziałem, że to złe. Ale cierpiałem, Lou. Nienawidziłem tego
uczucia, siebie samego. Teraz tym bardziej nienawidzę… Ale ciebie kocham. Nad
życie i nad wszystko. – uśmiechnął się po raz kolejny. – Przyłóż ucho do mojego
torsu, a usłyszysz. Moje serce bije tylko dla ciebie.
Puścił mnie, myśląc, że
rzeczywiście wykonam jego polecenie. Tymczasem ja wybiegłem, potykając się na
schodach i nie odwracając mimo wielu powtarzających się błagalnych okrzyków.
Sprawiłeś, że moje serce krwawiło i wciąż
jesteś mi winny wyjaśnienie, ponieważ nie rozumiem dlaczego.
~*~
Przeszłość zawsze wraca, żeby kopnąć mnie
w dupę.
Znów byłem sam. W tym samym miejscu, gdzie zaczynałem. Tam, gdzie
zaczęła się moja przygoda, tam miała się skończyć. Wynająłem apartament
hotelowy na jedną noc. Ten sam, z numerem trzysta dwanaście, a Zayn’owi
wysłałem krótkiego esemesa: Przepraszam. Miałem nadzieję, że zanim domyśli się,
gdzie jestem, już będzie po sprawie.
Chciałem upewnić się, że to co robię, ma sens. Siadłem przy laptopie,
którego zabrałem z domu pod nieobecność Zayna, gdy prawdopodobnie mnie szukał,
i wszedłem na strony internetowe o gwiazdach oraz blogi o naszym zespole. Na
każdym wrzało, a kiedy zacząłem czytać niektóre komentarze, moje serce zaczęło
krwawić bardziej niż ręce po kontaktach z żyletką.
- „Pedał! Już nie jestem
ich fanką!” – było chyba najmilszą z wypowiedzi tego typu.
Przeze mnie zespół
tracił fanów, a ja nie mogłem na to pozwolić.
I tak już nie mógłbym
być z Malikiem, Harry’ego nie chciałem znać, rodzina pewnie mnie znienawidziła
jak i reszta zespołu…
Postanowiłem zrobić coś
dla nich. By wiedzieli, że mam o sobie taką samą opinię o sobie jak oni.
Włączyłem kamerkę i
zalogowałem się na youtube, gdzie zacząłem nagrywać krótki, aczkolwiek wiele
wnoszący film.
Nie powstrzymując się
przed płaczem, zacząłem mówić, a słowa coraz szybciej unosiły się z moich ust i
nie przejmowałem się tym, czy zrozumieją, co właśnie powiedziałem.
Cześć.
Chciałem tylko powiedzieć, że nie wiem, co
wam zrobiłem. Czy to, że ktoś jest inny, to przestępstwo?
Sam już nie mogę za to zaręczyć.
Chciałbym być taki jak wy wszyscy,
normalny… ale widocznie nie potrafię.
Znienawidziliście mnie za to, że potrafię
kochać, niezależnie od tego, kogo kocham.
Więc powiem wam, że każda osoba, bez względu
na płeć, zasługuje na miłość. Każda.
A ja? Co ze mną?
Bo ja się chyba jednak nie liczę.
Mówiąc „każda osoba” macie na myśli każdą
zwykłą osobę… a nie geja.
Ale wiecie, czym mogę się pochwalić?
Uśmiechnąłem się szyderczo i odwinąłem
rękaw bluzy, którą na sobie miałem. Zupełnie zapomniałem o piżamie, całym
własnym stroju i o tym, że marzłem.
Znienawidziłem siebie już dawno przed wami.
Dlatego jeśli sądzicie, że robię cokolwiek
przez was – mylicie się.
I tu mam nad wami przewagę.
Teraz nienawidzę samego siebie po prostu
mocniej, bo przeze mnie chłopcy tracą fanów.
Ale właśnie zamierzam to skończyć i wszystko
naprawić.
Czuję się pusty, bo jedna z ważniejszych
osób zabrała mi tę najważniejszą. Nie podam wam imienia tego chłopaka, bo chcę,
żeby chociaż on miał normalnie życie…
które dla mnie w tym momencie się kończy.
Płakałem. Na klawiaturę skapywały wielkie,
ciężkie łzy, których nie chciałem ocierać. Zagryzłem wargi i wymusiłem ostatni,
najbardziej wredny z uśmiechów, na jakie było mnie stać.
Przepraszam.
I zakończyłem nagrywanie.
~*~
Chcą nas oceniać, tak naprawdę nie znając
naszej historii.
Zalogowałem się jeszcze
na twittera, gdzie szybko dołączyłem link do krótkiej wiadomości „Dziękuję za
obejrzenie tego xx”.
Wyłączyłem laptopa i
wstałem, chwiejnym krokiem ruszając do łazienki.
Siadłem na podłodze i
drżącymi rękami już, już miałem wyciągnąć moją kochankę, gdy przypomniałem
sobie o tym, co po drodze kupiłem i co miałem jeszcze w drugiej kieszeni. Jack
Daniel’s i joint miały mi pomóc odejść spokojnie. Odpaliłem go i zaciągnąłem
się mocno, jednocześnie odchylając do tyłu głowę i dotykając jej czubkiem
ściany. Wydawało mi się, że widzę w lustrze starego Louisa, który szyderczo się
śmieje, jakby tylko na to czekał, ale z pozycji, w której się znajdowałem, było
to niemożliwe.
Byłem zawiedziony, bo
żadne obiecywane różowe słonie się nie pojawiły. Sięgnąłem po alkohol i
odkorkowałem butelkę, pijąc z gwinta gorzki, rozgrzewający płyn.
Starałem się nie
skrzywić, gdy poczułem jak pali mnie przełyk, bo przecież znałem gorszy ból.
Przymknąłem oczy i
przycisnąłem żyletkę do skóry, raz i drugi, a potem kolejny. Wskazującym palcem
prawej ręki z cieknącej krwi narysowałem serduszko. Jeszcze kontaktowałem,
chociaż ból przyjemnie oszałamiał. Kurwa, było dobrze. Cudownie. Znowu było
tak, jak lubiłem, i żaden z chłopaków nie mógł mi tego spieprzyć.
Powtarzałem nacięcia,
aż poczułem mocne, silniejsze niż kiedykolwiek, wirowanie w głowie.
Zamknąłem oczy i po
prostu pozwoliłem sobie odpłynąć. Poddałem się, choć w głębi duszy wiedziałem,
że wygrałem pewną walkę i pokonałem strach przed czymś, co nierozłącznie
koegzystuje z ludzkim życiem – przed śmiercią.
Po prostu zasnąłem,
choć wiedziałem, że będzie to długi i dość nudny sen.
I've been waiting for,
You to come rescue me,
I need you to hold,
All of the sadness I can not,
Living inside of me.
~*~
Punkt
widzenia Zayna:
Siedziałem na kanapie i
rzucałem wyzwiska pod adresem Harry’ego, chociaż wiedziałem, że nie dotrą do
jego uszu. Wierciłem się niespokojnie spoglądając na wyświetlacz telefonu i
licząc w duchu na jakiś ponowny znak od Louisa, coś oprócz głupiego esemesa
„Przepraszam”.
Wcześniej, nie mogąc
już wytrzymać, wybiegłem z apartamentu i poleciałem do domu Styles’a, ale Lou
już tam nie było, dlatego też, nie zamieniając ani słowa z tym osobnikiem,
odwróciłem się i przybiegłem jak najszybciej mogłem z powrotem. Kiedy wróciłem,
zaobserwowałem zniknięcie laptopa i paru innych, drobnych rzeczy, ale wciąż nie
miałem pojęcia, gdzie chłopak może być. Nie miałem nawet jak sprawdzić
czegokolwiek w internecie. Z moich rozmyślań wyrwał mnie krótki dźwięk
wyciszonego dzwonka, właściwie wibracja.
Spojrzałem na ekran i
rzuciłem ciche przekleństwo, widząc, że to nie Lou.
- Czego jeszcze chcesz? – syknąłem do słuchawki.
- Boże, Boże…
- Nie jestem Bogiem. – dorzuciłem.
- Zayn, kurwa, wejdź na twittera! – Harry prawie płakał.
- Nie mam laptopa. – spokojnie odpowiedziałem. – A co?
- Masz tu być w trzy minuty… Lou próbuje się zabić.
~*~
Stałem nad ramieniem
Lokowatego, oglądając film, który opublikował Louis i wyrywając sobie włosy z
głowy ze zdenerwowania.
- Cholera, cholera, cholera… - mruczałem pod nosem.
- Wiesz, gdzie to jest? – spytał Harry z nadzieją w głosie.
Zapatrzyłem się przez
okno, zakładając ręce z tyłu głowy.
- Nasz hotel! – olśniło mnie. – Tam, gdzie nam zrobiłeś zdjęcia!
- Okej. Słuchaj, leć tam jak najszybciej, a ja dzwonię do recepcji,
żeby ktoś poszedł do jego pokoju.
Nie musiał mi dwa razy
powtarzać. Od jego lokum do hotelu było bardzo blisko, więc po niecałych
dziesięciu minutach szybkiego biegu się tam znalazłem. Pod drzwiami numer
trzysta dwanaście stało już paru pracowników i właściciel tego miejsca,
próbując je wywarzyć. Odepchnąłem ich i silnym kopniakiem wysadziłem drzwi z
zawiasów. Zacząłem nerwowo oglądać się w środku, a moją uwagę natychmiast
przykuła łazienka. Wpadłem do niej jak burza, nie zastanawiając się, czy reszta
weszła do środka, czy nadal stoi na korytarzu.
Upadłem na kolana,
rozbijając butelkę i raniąc sobie nogę odłamkami szkła, i zacząłem gwałtownie
szarpać ciałem Louisa. Było ciepłe, jakby tylko spał. Ale czułem, że już się
nie obudzi, wiedziałem to. Dostałem takiego ataku, że wszyscy musieli mnie od
niego odciągać. Nie zauważyłem, kiedy rzeczy wokół mnie zaczęły się rozmazywać.
Siadłem na korytarzu
pilnowany przez kogoś z pracowników i czekałem na przyjazd lekarza.
Nie spieszył się, bo
wiedział, że już nie ma po co.
~*~
Dałaś nam miejsce, gdzie mogliśmy iść.
Nigdy Ci za to nie podziękowałem.
Myślałem, że jeszcze będę miał szansę.
Parę
dni po śmierci Louisa,
Someone’s
POV:
Pogrzeb odbył się w rodzinnym mieście
Louisa, Doncaster, parę dni po stwierdzeniu zgonu.
Wszyscy zalewali się
łzami i obwiniali o to, że nie spostrzegli jakichkolwiek zachowań świadczących
o depresji albo po prostu o to, że ze strachu nie zareagowali.
Nawet fani, którzy go
wyzywali, po tragicznej wieści i obejrzeniu filmików przyszli wesprzeć
chłopaków. Wszyscy stali nad czarnym marmurem z czerwonymi różami w dłoniach,
ulubionymi kwiatami Louisa, i śpiewali piosenki zespołu.
Nikt oprócz Zayna i
Harry’ego nie mógł uwierzyć, że ten uśmiechnięty, zabawny chłopak był tak
zniszczony przez życie.
Gdyby ktokolwiek z
fandomu Directioners albo bliskiej rodziny spojrzał obiektywnie na jego życie
stwierdził by, że chłopak na pewno miał wszystko, co u człowieka mogło
wywołać uśmiech i radość.
Ale ten sam obserwator mógł
bez problemu na podstawie wnikliwszych obserwacji i widoku zimnego kamienia z
wyrytym jego imieniem i nazwiskiem, śmiało mógłby stwierdzić, że pomimo
posiadania tego wszystkiego, Lou był naprawdę zniszczoną osobą i to nawet przez
bliskich mu ludzi.
Daj mi miłość jak nigdy przedtem,
Ponieważ ostatnio pragnę jej jeszcze
bardziej.
Zayn i Harry stali koło siebie i wiedzieli, że obaj czują to samo, gdyż
obaj stracili najważniejszą osobę. We dwójkę zostali na cmentarzu najdłużej,
siedząc na ławce i milcząc. W końcu Haz postanowił się odezwać:
- To moja wina… - jednak Zayn nie dał mu
dokończyć. Pokiwał przecząco głową i pozwolił upłynąć kolejnej godzinie między
nimi.
W
końcu złapał go za rękę i przycisnął ją do swojego torsu, gdzieś w okolicy serca.
- Harry, obaj cierpimy. To niczyja wina.
Jeśli już, to moja, bo to ja z nim byłem.
- Ale to ja chciałem z nim być. – dodał
Harry. – I wiem, że to zły moment, ale mam coś…
Wyciągnął świstek papieru, o którym wcześniej nie wspomniał.
- Znalazłem to u siebie w domu, Louis
zostawił, gdy u mnie był.
- Czytałeś? – Zayn z zaciekawieniem
zajrzał mu przez ramię.
- Czekałem na ciebie, bo czułem, że to do
nas obu.
Zayn wyjął mu delikatnie kartkę z dłoni, rozwinął i rozprostował.
Drodzy chłopcy.
Jeśli myślicie, że to tylko dlatego, mylicie
się.
Mylicie się jak wszyscy, ale wybaczam Wam,
bo każdy się przecież myli, prawda?
Ja właśnie się pomyliłem, przynajmniej
według Was.
Otóż, nic bardziej mylnego.
Oprócz powodów, które poznał każdy, jest
jeszcze jeden. Tak, oczywiście, była chemia między mną i Zaynem, ale było też
coś cholernie mocnego między mną i Harrym.
I to chyba miłość mnie zabiła, bo nie
umiałbym między Wami wybrać.
Musiałbym kogoś zranić, więc wolałem zranić
siebie.
Ale to nie znaczy, że W y nie możecie być szczęśliwi.
Przed Wami egzamin wybaczenia.
Wiedzcie, że ja patrzę i dowiem się, jak
tylko któryś zawali!
Kocham Was obu,
Lou
xx
Przez chwilę siedzieli, nie mogąc wydobyć słowa, a potem Harry
uśmiechnął się lekko pod nosem.
- To oczywiste. Sądzisz, że Lou zostawiłby
nas, dwóch, samotnych, odmieńców… gdyby uważał, że zostaniemy sami i się od
siebie odwrócimy? – spojrzał Zaynowi głęboko w oczy.
Zayn uśmiechnął się na samą myśl o trzymaniu Harry’ego
w swoich ramionach i ból w środku obojga odrobinę zelżał.
Mieli jeszcze siebie i mogli sobie poradzić.
I
choć czekała ich długa droga, długi test polegający na zapomnieniu i
wybaczeniu, wiedzieli, że nie pozostaną sobie obojętni.
Może Lou miał większe pojęcie o ludziach niż ktokolwiek myślał. Może
zranieni ludzie mieli więcej czasu, by obserwować innych, i więcej odwagi, by
dawać szczęście innym, zabierając je samemu sobie. Może wiedzieli, że
odchodząc, oddadzą najbliższym największy dar – wieczną miłość, którą pogłębiła
tylko śmierć i której już nic miało nie rozłączyć.
He lay her down
In the gentle earth
And kissed her eyes closed
Like it didn’t hurt
She said, “I would die for you
“I would die for you”
And it all came true
It all came true